Znacie już ten produkt? Nowy Chromebook Pixel od Google. Rzucił mnie na kolana, jest piękny, świetnie wykonany, a ekran zapewne wypala oczy. Takie było moje pierwsze wrażenie. Potem zobaczyłem cenę i… zacząłem się pukać w głowę. Kompletnie nie wiem dla kogo jest ten komputer. Kto kupi za 1299 dolarów (podejrzewam, że to cena netto, do której trzeba doliczyć podatek) komputer, który de facto jest maszyną do odpalenia przeglądarki Chrome? Choćby nie wiem jak wspaniały to był sprzęt, to 1299 dolarów to kupa pieniędzy!
Być może to jest przyszłość komputerów, tj. posiadanie wszystkiego, ale to absolutnie wszystkiego w chmurze. Już dzisiaj trzymam tam sporo rzeczy z pocztą na czele. Jednakże choćby nie wiem jak wspaniale działał Google Chrome, to wielu rzeczy nie da się zrobić w przeglądarce (jeszcze), np. zaawansowanej edycji plików graficznych, edycji wideo, składu dtp, itp. Nie wyobrażam sobie także przy dzisiejszej prędkości internetu obróbki czegokolwiek, co zajmuje więcej niż kilka megabajtów. Póki co, o wiele bardziej odpowiada mi koncepcja chmury wg. Apple, tzn. dokumenty trzymamy w chmurze (iCloud), ale zaawansowane programy posiadamy na swoich urządzeniach (MacBooki, iPady, iPhone’y). Przyjmuję jednak do wiadomości, że dla osób z mniejszymi wymaganiami taki Chromebook w zupełności wystarczy. Przecież i tak większość czasu spędzam w przeglądarce Chrome – czytam pocztę, przeglądam strony internetowe, oglądam filmy na YouTube, edytuję bloga, itp. Ok, dla wielu osób przeglądarka internetowa może być zatem jedynym zainstalowanym na komputerze programem, czyli jedynym posiadanym przez nie komputerem może być Chromebook. Ale za taką cenę?! No nie…
Miałem napisać jakiś dłuższy wywód, ale moje odczucia znakomicie oddaje ostatnie zdanie z recenzji na The Verge, czyli:
Everyone should want a Chromebook Pixel — I certainly do. But almost no one should buy one.
Zabawka dla bardzo bogatych ludzi. Nic więcej dodać do tego nie potrafię.