Po przedwczorajszych i wczorajszych wyczynach dzisiaj miałem nie biegać, ale Tomek mnie namówił. No to skoro tak, to buty na nogi i w drogę. Wszystko tak jak poprzednio, tylko pora bardziej normalna. Ale trasa znana: najpierw Market Street do nabrzeża, potem wzdłuż brzegu do portu, a potem trasą Cable Car (tramwaj linowy) z powrotem do hotelu. Dzisiaj ścigałem się z takim tramwajem pod górkę. Wynik: wygrałem!
A po bieganiu, ekipa MyApple się rozdzieliła. Tomek, Krystian i Przemek poszli coś zjeść do „chińczyka”, a ja pobiegłem w zupełnie inną część San Francisco szukać butów dla mojej żony. Butów co prawda nie znalazłem, ale obejrzałem sobie trochę inne SF. Dzisiaj trochę padało.
Tak wygląda San Francisco poza ścisłym centrum.
Tak jak mówiłem, butów nie kupiłem, ale po drodze dotarłem do Best Buya. Może Surface Pro bym sobie kupił?
Nie, nie, dobra, jak już ma być sprzęt z Pro w nazwie, to jednak niech to będzie MacBook Pro!
Prawie sobie kupiłem Chromecasta (35$), ale tak się chwilę zastanowiłem… Mam przecież Apple TV, ten Chromecast mi do niczego nie jest potrzebny.
No ładny ten Gear Fit.
Komu Galaxy Gear?
Powiem tak, tłumów przy Surface Pro nie widziałem ;)
GTA San Andreas.
Chłonę taką Amerykę całym sobą!
Do knajpy na rowerze? Oczywiście, że tak.
Kawy!
Najpierw proszę ją dobrze spalić.
Potem proszę przyjąć płatność za pomocą iPada.
W miłym towarzystwie kawka zawsze dobrze smakuje.
Wspaniała jest ta maszyna.
Kawa prosto z Gwatemali.
Spray w dłoń!
San Francisco to miasto kontrastów. Tutaj mamy wypasiony, wielki, świecący się z daleka sklep Nike’a.
A obok sklepu.
O tak, z pewnością.