Przy okazji szału świątecznych zakupów zostałem dzisiaj zaciągnięty do centrum handlowego w celu poszukiwania prezentów. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zajrzał choć na chwilę do iSpotu. Tak też właśnie zrobiłem, a cel był jeden: nowy MacBook Air w wersji 11 calowej. Taki zresztą tylko był dostępny (w wersji podstawowej 1,4GHz), bardzo żałuję, że nie rzuciłem okiem na wersję 13 calową, ale zapewne jeszcze będę miał okazję. Pobawiłem się chwilę tym komputerem, który nota bene wcale nie był oblegany (zauważyłem, że największe wrażenie na przypadkowych zwiedzających zawsze robi 27 calowy iMac). Moje pierwsze wrażenie jest takie: szybkość działania tego maleństwa zabija.
Chodzi mi o taką szybkość, którą się najbardziej docenia w codziennym użytkowaniu, mierzoną bardzo subiektywnie, czyli prędkość reakcji na nasze podstawowe polecenia. A już konkretyzując, chodzi mi o szybkość uruchamiania programów, gdyż to jest rzecz która mi najbardziej przeszkadza na moim obecnym komputerze (MBP, 2,53GHz, 4GB RAM). Porównuję oczywiście do swojego komputera, na którym mam kilka „faworytów”. Te programy, które negatywnie wyróżniają się na moim komputerze jeżeli chodzi o czas uruchamiania to: Firefox, Safari, Opera, Word, Excel i w końcu dwaj liderzy klasyfikacji czyli Keynote, który uruchamia się prawie pół minuty (właśnie zmierzyłem: 14 podskoków ikonki i potem jeszcze z 10 sekund piłki plażowej) oraz Garage Band (28 podskoków ikonki i potem z 2-3 sekundy piłki). Aż dziwne, że właśnie programy od Apple najgorzej spisują się na swojej własnej platformie. Później, po uruchomieniu tychże programów, nie mogę już na nic narzekać, nie zauważam żadnych zwolnień, przełączam się między programami płynnie, expose działa super, tak samo spaces. Ale to uruchamianie jednak jest bardzo denerwujące. I właśnie test szybkości uruchamiania wybranych programów przeprowadziłem dzisiaj w iSpocie (tylko na to miałem niestety czas).
To co udało mi się porównać to szybkość uruchamiania Safari, Worda, Excela i Keynote’a…. i jestem pod bardzo dużym wrażeniem. To był absolutny błysk w porównaniu z moim prywatnym komputerem. Byłem wręcz zaskoczony jak szybko startują wybrane aplikacje. Teraz jak przyszedłem do domu i usiadłem z powrotem przy swoim sprzęcie odczuwam bardzo niemiły dyskomfort. Te kilka minut na nowym MacBooku Air szybko pokazało jak powinien pracować komputer. Oczywiście nie mierzyłem żadnych czasów, podskoków ikonki, itp. Mówię tutaj tylko o moich subiektywnych wrażeniach, a te są takie, że SSD robi wielką różnicę.
Z plusów, które należy wymienić to oczywiście waga tego komputera. W porównaniu z moim sprzętem nowy Air nic nie waży. Zawsze jak mam w rękach jakiegoś MacBooka Air, to przed jego podniesieniem staram sobie wyobrazić ile może ważyć taki komputer (mam go na tyle rzadko okazję dotykać, że nie zdążyłem się przyzwyczaić) i zawsze jak już go podnoszę jestem zaskoczony, że waży tak mało.
Tyle jeżeli chodzi o plusy. Największy minus to wielkość ekranu. Nawet podczas tego bardzo krótkiego mini-testu zauważyłem, że ekran jest bardzo mały, na pierwszy rzut oka, dyskwalifikujący go jako jedyny komputer do pracy. Choć to oczywiście zależy jaką kto ma pracę. Ja mam taką, że siedzę codziennie w zasadzie 100% przy komputerze, a kolejne kilkadziesiąt procent dokładam wieczorami i w weekendy. Nie mieszczę się na moim 13” MBP z ekranem 1280×800. I niczego co ma mniejszą rozdzielczość (a konkretnie mniej linii w pionie) nie zaakceptuję. Ale jeżeli ktoś ma taką pracę, że nie musi poświęcać długich godzin przy komputerze, pisać tekstów, odpowiadać na miliony maili, to czemu nie. W moim przypadku, na wyjazd, żeby nie dźwigać ze sobą ciężarów, to oczywiście komputer wprost idealny, oczywiście pod warunkiem, że przymknie się oko na cenę tej zabawki. Dzisiaj jednak, gdybym miał kupować coś bardziej mobilnego niż mam teraz na wyjazdy, po prostu wybrałbym iPada… Choć oczywiście takie rozwiązanie też ma swoje wady, ale to temat na inny wpis.