Ręka do góry kto nie czytał najsłynniejszej biografii ostatnich lat, czyli książki „Steve Jobs” autorstwa Waltera Isaacsona. Nie widzę! Czytali zapewne wszyscy, a nawet jak ktoś nie czytał, to nie jest możliwe, aby nie słyszał o tej książce.
Steve Jobs tej książki nie czytał
Książka ta jest słynna dlatego, że przy jej tworzeniu z autorem współpracował sam Steve Jobs. Nigdy jej nie przeczytał, nie miał takiej szansy, gdyż książka była kończona jesienią 2011 r., kiedy to Steve Jobs umarł. Jest to więc jedyna oficjalna biografia, która ma tę wielką zaletę, że Jobs pomagał ją tworzyć, dostarczał wielu informacji, ale na szczęście nie wtrącił się ani na moment do tego co faktycznie autor napisał.
To czego zabrakło mi w książce to położenia większej wagi na sprawy finansowe. Dokładnie chodzi mi o szczegółowe informacje o udziałach w spółce i o ich zmianach w czasie. Chciałbym wiedzieć po ile procent udziałów w spółce mieli Jobs i Woźniak jak zakładali Apple, ile akcji i za ile kupił potem Mike Markkula na pierwszym etapie dokapitalizowania spółki. Jak to się stało, że zarówno Jobs jak i Woźniak przestali być potem akcjonariuszami Apple, itd. Ale to oczywiście nie jest wina wywołanego już w temacie posta tłumaczenia książki. Zapewne nie było tego po prostu w oryginale Isaacsona.
Zarząd i Rada Nadzorcza to nie jest to samo
To co mi bardzo przeszkadza w tłumaczeniu, to kompletne nierozróżnianie przez tłumaczy książki Zarządu od Rady Nadzorczej spółki i jeszcze kilku innych terminów finansowych. Chodzi tu przede wszystkim o używanie sformułowania „Board of Directors”, które w tym przypadku po prostu musi być przetłumaczone jako Rada Nadzorcza, a nie jako Zarząd lub też jako Rada Dyrektorów, jak to w wielu miejscach w książce jest stosowane. Chodzi mi także o tłumaczenie słówka „CEO” (Chief Executive Officer), które znaczy Prezes Zarządu, a nie Dyrektor Generalny, czy cokolwiek innego. W polskim języku nie ma w ogóle czegoś takiego w odniesieniu do spółek publicznych jak Rada Dyrektorów.
Tak to jest w spółkach publicznych, że władza jest rozlokowana na kilku poziomach. Zasadniczo najwyższą władzą w spółce akcyjnej jest Walne Zgromadzenie (ang. general meeting), które wybiera Radę Nadzorczą (ang. „Board of Directors”). Zarządzaniem spółką zajmuje się z kolei Zarząd (ang. „Managament”, członków zarządu określa się także mianem „Executives”), który jest wybierany albo przez Radę Nadzorczą albo bezpośrednio przez Walne Zgromadzenie, w zależności od tego co stanowi statut spółki. Na czele Zarządu stoi Prezes Zarządu (ang. CEO). Członkami Zarządu są np. Wiceprezes ds. Finansów (ang. CFO), Wiceprezes ds. Operacyjnych (ang. COO), itd. Zarząd podlega Radzie Nadzorczej!
Prezes Zarządu, Dyrektor, czyli groch z kapustą
Te problemy z tłumaczeniem prowadzą potem do sporych nieporozumień. Dla przykładu Steve Jobs po powrocie do Apple przyjął dosyć dziwną funkcję. Nie zgodził się zostać Prezesem Zarządu od razu (czyli CEO), tylko drocząc się z Radą Nadzorczą przyjął funkcję iCEO, czyli tymczasowego Prezesa Zarządu, gdzie Jobs kazał rozwinąć skrót “i” jak „interim”, czyli tymczasowy. Tymczasem polskie tłumaczenie to „iDyrektor”. Zdecydowanie nie! Dyrektor i Prezes Zarządu to jednak nie jest to samo.
To zamieszanie i nierozróżnianie Zarządu od Rady Nadzorczej prowadzi do tego, że np. w książce są fragmenty o tym, że „kiedy Jobs przedstawił w końcu swój pomysł, zarząd nie był nim zachwycony”. Jaki Zarząd? Przecież to Jobs po powrocie do spółki stał na czele Zarządu. Zaglądam więc do angielskiego oryginału i co widzę w tym momencie? Otóż ten wszechobecny w polskim tłumaczeniu „Zarząd” to oczywiście Rada Nadzorcza, która w oryginale jest wymieniana jako „Board of Directors” lub w zdecydowanej większości przypadków w skrócie jako „board”. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że chodzi w tym przypadku o Radę Nadzorczą.
To jest męczące w dłuższym terminie. Czytając książkę, wielokrotnie miałem dylemat, czy zwołane właśnie „posiedzenie Zarządu” jest faktycznie posiedzeniem Zarządu, czy też akurat obradowała Rada Nadzorcza. Czasami można się tego domyślać z kontekstu i wnioskować po tym kto brał w niej udział i jakiej wagi decyzje na niej zapadały, ale czasami jest to wręcz niemożliwe.
Inne nietrafione tłumaczenie z dziedziny finansów, to występująca w książce „redukcja akcji firmy w stosunku dwa do jednego”. Oczywiście powinno być „podział akcji” lub „split akcji”. Nie ma czegoś takiego jak “redukcja akcji”.
Wikipedia też ma problemy
Okazuje się, że nie tylko w Jobsie są problemy z tłumaczeniem terminów finansowych. Nie radzi sobie z tym dla przykładu również polska Wikipedia. Gdy zacząłem szukać informacji o Arthurze Levinsonie – Przewodniczącym Rady Nadzorczej Apple i jednocześnie największym indywidualnym akcjonariuszu spółki natrafiłem na informację, że jest on „przewodniczącym zarządu Apple”. Nie ma czegoś takiego jak „przewodniczący zarządu”. Może być albo „prezes zarządu” (ang. CEO) albo „przewodniczący rady nadzorczej” (ang. „Chairman of the Board” lub w skrócie „Chairman”). A Levinson, który bardzo często występuje w książce, jest oczywiście Przewodniczącym Rady Nadzorczej Apple, w żadnym wypadku nie jest i nigdy nie był członkiem Zarządu.
Jak będziecie czytać Jobsa, to miejcie na uwadze te finansowe psikusy, które zafundowali nam tłumacze. Inaczej można odnieść wrażenie, że w skład Zarządu Apple wchodziły jakieś nieprawdopodobne tłumy osób, które tylko doradzały, Rady Nadzorczej tam nigdy nie było, a spółką zarządzali Dyrektorzy.
Aktualny skład Zarządu i Rady Nadzorczej można znaleźć na stronie Apple. Ciekawostką jest to, że Tim Cook wchodzi w skład zarówno Zarządu jak i Rady Nadzorczej. Takie rozwiązanie prawne nie jest możliwe w Polsce, ale jak widać w Stanach Zjednoczonych jak najbardziej.
Książka dobra, ale…
Przy okazji podzielę się uwagą, że… męczyłem tę książkę. Nie usiadłem i nie wchłonąłem jej w trzy wieczory, tylko wracałem do niej wielokrotnie, często na siłę brnąc przez poszczególne fragmenty. A trzeba wziąć pod uwagę, że zasadniczo uważam życie Steve’a Jobsa i jego dokonania za fascynujące. Jestem fanem Apple, chciałem dokładnie znać biografię jego najsłynniejszego twórcy, a mimo to książka szła mi niezwykle ociężale. To chyba nic dobrego o niej nie świadczy. Polecam, ale tylko fanom Apple.